efektum
S. Małgorzata Chmielewska: Nie zbawimy świata, ale możemy go naprawiać 2022-02-25
Śląskie
Uważałam, że byłoby czymś obrzydliwym chodzić spać do czystego łóżka, wiedząc, że są osoby, które tego łóżka nie miały i nie mają - mówi siostra Małgorzata Chmielewska, która otrzymała Nagrodę Nieobojętności przyznawaną przez Oświęcimski Instytut Praw Człowieka.

Dużo ma siostra osobistych rzeczy? Takich, które bierze się ze sobą podczas przenosin do nowego domu.
Nie, nie mam ich wielu. Właściwie to trzy habity, parę książek; resztę zwykle zostawiam w miejscu, które opuszczam.

Pytam, bo wiem, że przeprowadzała się siostra 27 razy. Czego to uczy?
Że życie to zmiana, że nie można się przyzwyczajać do przedmiotów, że się coś ma, posiada. Jak w wierszu Barańczaka: jeżeli porcelana, to tylko taka, której nie żal pod butem tragarza, jeśli odzież to tyle co można unieść w walizce, a książki tylko te, które zostają w pamięci.

Dla wielu osób dom to poczucie bezpieczeństwa. Nie mając go, traci je.
Nie tracę, bo moje poczucie bezpieczeństwa nigdy nie brało się z miejsca, w którym mieszkam. Staram się budować go w sobie. Teraz, pierwszy raz chyba od czasów dzieciństwa i domu rodzinnego, żyję nie na pudełkach, ale w bardzo dobrych warunkach. Tylko że to nadal nie jest mój dom. Nie zakładam, że ktoś mnie stąd wyrzuci, ale gdyby z jakichkolwiek przyczyn zaszła taka konieczność, to się pakuję i wyjeżdżam. Miejsce, rzeczy, które w nim są albo nie, nie robią mi różnicy.

Ale biały obrus podczas wigilii dla bezdomnych na dworcu centralnym, robił.
Ale nie mnie, a ludziom, którzy przy stole zasiedli. W każdych warunkach staram się, ja i moja wspólnota, by ci, których z różnych przyczyn gdzieś upadli, zagubili się, mogli poczuć się godnie. Kiedy więc nie ma obrusa, prasuje się białe prześcieradło, bo ubóstwo, bieda, cierpienie nie oznacza brudu, niedbania o to, czym się człowiek otacza. Białe obrusy pojawiły się na na pierwszej w Polsce wigilii dla osób bezdomnych w 1989 roku w Warszawie i miały znaczenie. Jeden z uczestników rozpłakał się wówczas, bo dawno nie siedział przy stole z obrusem. Poczuł się ważny.

Do czego siostra się przywiązuje?
Do ludzi i pana Boga. Cenię sobie przyjaźń i miłość drugiego człowieka, przewiązuję się do zwierząt, które mam. Wierzę też głęboko, że nigdy nie odwiążę od wartości, do których staram się od zawsze być przywiązana.

A do was przywiązują się sąsiedzi. Powoli, ale jednak. Jak siostra oswaja wrogów?
Wiele wrogości wynika z uprzedzeń, z nieznajomości, ze stereotypów. Mamy domy w różnych miejscach w Polsce i powiem szczerze nie mamy żadnych problemów z sąsiadami. Jesteśmy takimi samymi ludźmi jak oni. W środowisku, w którym żyjemy staramy się wspierać ludzi i oni dobrze wiedzą, że w każdej chwili mogą na nas liczyć. Udostępniamy im mieszkania socjalne, jeśli jest taka potrzeba, pomagamy w znalezieniu pracy, czy w edukacji. Dziś udało się choćby zdobyć laptopa dla chłopaka, któremu komputer się zepsuł i nie miał jak odrabiać lekcji, więc dostawał pałę za pałą. Nikt z nauczycieli nie zainteresował się, dlaczego tak się dzieje, jaką ma sytuacje w domu. Czy wiedzieli, że matka jest bez pracy, a mając 850 złotych dochodu nie jest w stanie kupić synowi nowego sprzętu. Takich przypadków jest bardzo wiele. Nie zbawimy świata, wiem, ale tam, gdzie możemy - pomagamy potrzebującym, ubogim, niepełnosprawnym, którzy żyją za 650 złotych samotnie i muszą wykupić leki, jedzenie, czy zapłacić czynsz. To są ci, którzy są najsłabsi i my staramy się stawać w ich obronie. Dziś nasz ksiądz, wykorzystując swoje kontakty, uratował życie dwojgu dzieciom, które nie miały szans ani pieniędzy na szybką pomoc lekarską.

Epidemia uwrażliwiła ludzi czy wręcz przeciwnie, zamknęła ich na drugiego człowieka?
Ci, którzy byli gotowi, wrażliwi, uwrażliwili się jeszcze bardziej. Od pierwszych dni epidemii powstawało wiele oddolnych inicjatyw; ludzie organizowali się, ruszyli błyskawicznie z pomocą tym, którzy potrzebowali wsparcia. Osoby obojętne na los bliźnich nadal pozostały niewrażliwe i to poczynając od ignorancji w noszeniu maseczki czy zachowywaniu dystansu - czyli od zachowań, które wynikają ze zwykłego szacunku do bliźniego. Z tym nadal mamy wielką trudność. Tych nieobojętnych jest na szczęście wielu. Razem ze mną nagrodę dostała Lucyna Marciniak, lekarka, która pomagała na granicy. Bardzo to doceniam. My nie mogliśmy odejść od łóżek potrzebujących, ale także staraliśmy się skierować tam naszą pomoc, dzieląc się tym, co sami dostawaliśmy, czy wspierając finansowo ludzi na miejscu. Jesteśmy gotowi przyjąć uchodźców, od lat zresztą to robimy. Mieliśmy u siebie ofiary dramatycznych sytuacji, handlu ludźmi, biedy, wojny.

Długo szukała siostra swojej drogi i wybrała wcale nie najłatwiejszą.
Nie jest trudniejsza od wielu innych. A wybrałam dlatego, że pojawiali się w moim życiu ludzie, którzy mieli takie, a nie inne potrzeby. Uważałam, że byłoby czymś obrzydliwym chodzić spać do czystego łóżka, wiedząc, że są osoby, które tego łóżka nie miały i nie mają. Że jeśli są dzieci, które nie mają możliwości edukacji, należy coś zrobić, by ich wesprzeć. Że jeśli są osoby niepełnosprawne, które nie mają z czego żyć albo balansują na granicy, no to należy polepszyć ich sytuację. Pan Jezus mówi: Wysyłam ci proroka i sprawdzam. Stawały przede mną dzieci i mogłam je odesłać do bidula, ale spróbować stworzyć im miejsce, w którym poczują się chciane.

Ludzie sumienia - jak siostra pisze - nigdy jednak nie mają łatwo. Zwłaszcza teraz, kiedy właściwie każda sprawa, pomocy innym czy nie, rozgrywana jest politycznie.
I dlatego, jeśli ktoś mnie pyta czy polityka jest mi obojętna, odpowiadam, że nie, bo to od niej zależy, czy ludzie będą cierpieć, umierać czy dostaną szansę i bilet do lepszego życia. Czy niepełnosprawni i starsi będą przymierać głodem czy nie, a chore dzieci i ich opiekunowie mieć wystarczające środki do godnego życia. Nie ma dla mnie znaczenia nazwa partii rządzącej, jeśli spełnia swoją rolę, służy wszystkim zwłaszcza tym, którzy są najsłabsi. To jest dla mnie warunek zaangażowania i oceny polityków. Bywało lepiej lub gorzej, ale nigdy nie było dobrze. Od polityków zależy jak dzielony jest nasz wspólny tort, czyli budżet. Jan Paweł II powiedział, że społeczeństwo ocenia się jak traktuje najsłabszych.

Dlatego organizacje takie jak Wspólnota Chleb Życia muszą ich wyręczać.
A nie powinno tak być. W Konstytucji RP owszem jest napisane, że rolą polityków jest stwarzać warunki, w których tam, gdzie jest to możliwe, działali obywatele. To jest zasada subsydiarności, pomocniczości. Ale nie naszym obowiązkiem jest wyręczanie polityków, ale pomaganie innym przy ich wsparciu. W pewnym momencie stało się jednak tak, że społeczeństwo zaczęło wyręczać polityków i zastępować państwo tam, gdzie ono powinno działać, bo robi to kiepsko lub w ogóle. To, że państwo zapewni wszystkim wszystko, przećwiczyliśmy w komunizmie, gdzie nie było organizacji pozarządowych, bo państwo zapychało w teorii wszystkie dziury. Jak się to skończyło, wszyscy wiemy.

Wierzy siostra w takie idealne, wspierające państwo?
Głęboko wierzę, że ci, którzy dostają od nas etat kierowania państwem, wreszcie zrozumieją, jakie mają obowiązki. Oczywiście, nigdy nie będzie tak, że państwo, czy organizacje okażą się w stu procentach skuteczne w swojej roli, bo nie są w stanie zlikwidować całego cierpienia i choroby. Na pewno jednak to działanie mogłoby być bardziej solidarne i efektywne.

Dziś trzeba wybierać komu pomóc, a komu nie. To wiąże się z poczuciem bezradności?
Zmusza do działania, szukania rozwiązań wśród innych instytucji i ludzi. Na szczęście nie jesteśmy jedyni. Bardzo często podstawowym błędem ludzi, którzy zaczynają łatać ten świat i pomagać innym, jest chęć osiągnięcia stuprocentowego sukcesu. A ja powtarzam: Nie jesteśmy panami i Bogami. Są setki tysiące proszących o pomoc i czasami strzelam i wybieram tego czy tamtego. Nie mam ambicji, by pomóc wszystkim, ale tym, którym mogę. Pan Bóg nie oczekuje ode mnie, że nakarmię wszystkie głodne dzieci, uleczę wszystkich cierpiących, zapewnię byt wszystkim sierotom.

Pisała siostra ostatnio o Polaku przywiezionym z ateńskiej ulicy, by mógł umrzeć w Polsce na oddziale paliatywnym. Czy opłacał się wysiłek wielu ludzi, żeby go przewieźć do Polski? - pytała siostra prowokacyjnie: Przecież tyle kasy i na nic powiedzą specjaliści od ordo caritatis. Przecież i tak by umarł, a te pieniądze można by wydać

Ocena: 0
Wyświetleń: 935 Dodał(a): zibi2